Jak spotkać człowieka? Jak sprawić by w Twoim towarzystwie poczuł się dobrze, bezpiecznie? By czuł się doceniony, traktowany po „ludzku”? By czuł się podmiotem, wartością, a nie elementem projektu i beneficjentem?
Proste pytania, w swej podstawie naiwne, oczywiste. Czasami trzeba powtarzać oczywistości, by w gąszczu współczesnych trendów nie zapominać o tym co ważne, wartościowe. Lubimy hasła, przenosimy na własny grunt nowinki, wyszukujemy szanse na zmianę, rozwój, planujemy przyszłość biblioteki, otwieramy się, przechodzimy transformację. Może czasami warto się zatrzymać, spojrzeć z boku na bibliotekarkę/bibliotekarza jako na człowieka, do którego przychodzi drugi człowiek. Tak - nie do murów, nie do instytucji i nie beneficjent, czytelnik, użytkownik tylko człowiek. Dorosły, dojrzały, doświadczony ludź, który ma potrzeby, czas i nieśmiały uśmiech. I tu nasuwa się kolejne pytanie: po co? Po to by poczuł się potrzebny, doceniony, by podzielił się czasem, doświadczeniem, wzbogacił własne życie, a tym samym życie biblioteki.
Przyjrzyjmy się historiom:
Pan powiedzmy Marcel ma 85 lat i przeczytał, że biblioteka organizuje szkolenia komputerowe dla osób dojrzałych, mimo stresu, kilometrów dzielących go od biblioteki zapisał się, był najpilniejszym kursantem, zawsze obecnym, uważnym, dopytującym. Były też przerwy podczas których ludzie mówili o sobie. Pan Marcel początkowo słuchał. Zaczął rozmawiać z bibliotekarką, otworzył się, opowiedział historię życia. Trudną, bolesną, prawdziwą. Okazało się że bibliotekarka była pierwszą osobą, która usłyszała ją w całości. Pan Marcel początkowo nie potrafił rozmawiać o swoich przeżyciach z bliskimi, a potem oni z szacunku nie pytali. Kasia wsłuchała się w opowieść, zorganizowała dyktafon, nagrała opowieści pana Marcela, stały się one zaczątkiem Cyfrowego Archiwum Tradycji Lokalnej przy bibliotece, ośmieliły Kasię i wskazały drogę rozwoju zawodowego. A pan Marcel? Ukończył kurs, dostał od wnuka laptopa, za pomocą którego mógł rozmawiać z dziećmi i wnukami, które mieszkają setki kilometrów od niego, oglądać przesyłane mu zdjęcia, w długie zimowe dni grać w pasjansa. Pozostał wielkim przyjacielem biblioteki, uczestniczył w wydarzeniach, dużo rozmawiał z Kasią.
Pani Ela była stałą czytelniczką biblioteki, często przychodziła, wymieniała książki i wracała do domu. Usłyszała, że biblioteka organizuje kurs komputerowy dla osób dojrzałych, przełamała się, dopytała i postanowiła w nim uczestniczyć. Gdy kurs się skończył była już bardziej śmiała, zagadywała, rozmawiała, opowiadała o swoim życiu. Co czwartek do biblioteki przychodziły dzieci ze Specjalnego Ośrodka Szkolno- Wychowawczego na głośne czytanie bajek. Pewnego razu bibliotekarka zapytała panią Elę, czy nie mogłaby poczytać dzieciom, bo biblioteka ma trudności z wolontariuszami. Pani Ela z radością się zgodziła, podziękowała Ani i przez pół roku prawie co czwartek przychodziła głośno czytać. Radość dzieci, uśmiech pani Eli rozświetlały bibliotekę. To nie koniec, biblioteka pomaga również ludziom schorowanym i takim, którzy mają trudności z dotarciem do niej, dostarczając książki na telefon. Pani Ela raz poproszona o pomoc stała się stałym wolontariuszem odwiedzającym potrzebujących. Zawsze otwarta, uśmiechnięta, mająca czas jest mile przyjmowana przez osoby często samotne, ograniczone w kontaktach ze światem.
Proste historie bez fajerwerków, ochów i spektakularnych sukcesów. Łączy je to, że pokazują zmianę jakości życia, proste mechanizmy. Nie ma wartości dodanej, bo nie stosujemy żadnych wskaźników. Wystarczy patrzeć, słuchać, zapytać, poprosić – otworzyć się na człowieka.
W projektowym wyścigu często zapominamy, że dorośli, dojrzali w bibliotece to nie elementy projektów, zawalidrogi i marudy tylko promyki słońca z uśmiechem dzielący się czasem i doświadczeniem. Wszystko zależy od podejścia, spojrzenia, filozofii życia i chwili refleksji. W nurcie codziennych obowiązków i ciągle przyspieszającym czasie życzę Wam abyście znaleźli taką chwilę na refleksję. Pan Marcel i pani Ela przychodzą do każdej biblioteki, mają tylko inne historie.